ja już naprawdę...

Przeszłam samą siebie. Przeszłam, chociaż nie zaszłam, a kiedy ostatnio zaszłam i zanim doszłam, do ostatniego dnia ciąży doszłam, ważyłam sześćdziesiąt dwa. 

W tym wody płodowe to były dwa, Zu prawie trzy, a reszta - kto to wie, to nie było nic. Nic tak strasznego, co by ze mnie nie wyparowało w trzy dni. A teraz ważę... uwaga! ile? sześćdziesiąt trzy!

Nie należę do chomików, nie zbieram niczego, żadnych naklejek, wazoników, figurek porcelanowych, książek, facetów ani numerów telefonów. A nazbierałam kilogramy. Taka jestem. Wyuzdana w tym.

Oczywiście, że nie wyglądam, powiedzieli mi, że najwyżej na trzydzieści sześć. Taaaa, może jakbym przestała jeść. Może jakbym zaczęła się energią słoneczną czy kosmiczną żywić. Ja już naprawdę przestaję swój metabolizm trybić. Nie jem, jest źle. Jem... jest jeszcze gorzej. 

Widziałam się z Chodakowską dzisiaj. I muszę się z nią zobaczyć jutro. O borze...


Komentarze

Popularne posty