czas w końcu na zmiany...

Wzięłam i się zawzięłam. Schudłam już cztery kilo. Dobra nasza, to znaczy moja i dobra nasza mojej wagi, ostatnio. No, nie wyrzucę z domu jej. No bo to tak jest. Jak blondynka idzie na wojnę, to idzie raz a porządnie.

Z pełnym orężem. W bojowym rynsztunku i nikt nie zatrzyma mnie, o nie. W końcu nie na darmo zwą mnie rycerynką. Nie po to nie raz przywdziewałam zbroję, by bać się do boju stawać. Kiedykolwiek i o cokolwiek, na czymkolwiek jakkolwiek zależało mi.

Dlatego idę na wojnę, bo nie wyobrażam sobie, że nie rozwijam się. Że stoję w miejscu i czekam, aż jak czerwony dywan potraktuję mnie. Rozwiną przed wejściem. Podepczą mnie. Przepuszczą przeze mnie tabuny wygłodniałych celebrytów, dla których przypadkowo nikim ważnym nie jestem.

Stand up, baby, mówię sobie, nie musisz czołgać się. Como decirlo? You're the one, the best of the best and you have to live. Musisz iść naprzeciwko, przez kolejny mur przebijać się.

Klamka zapadła. I drżyjcie narody, bo nie dość, że schudłam to z kolan podniosłam się. Czyli, oesu, o rany, czas w końcu na zmiany. Nic nowego, nie?


Komentarze

Popularne posty