wielkie mi co...
Nigdy się nie poddawaj, śpiewała Sia w tle, więc postanowiłam, że nie, nie poddam się. W końcu na moją wieś dojadę. Wytęsknioną.
A że po drodze być może w stolicy na chwilę zalegnę to nic. Nic wielkiego. No, wielkie mi co. Blondynka na życiowym zakręcie, znów. W stolicy. Tam mnie jeszcze nie było.
Potem zawyła Sia coś o tanich koszmarach. Tak się we mnie objawia każda o przeprowadzce myśl. Drżeniem rąk, nóg skostnieniem, albo w zasadzie na odwrót. Raczej na odwrót.
Ja się zwyczajnie organicznie przeprowadzkami brzydzę. Zu zgromadziła na oko dwa tysiące trzynaście materialnych dóbr. Mężczyzna z efektem "wow!" kilka sztuk mniej. Ja pi razy drzwi sto trzydzieści cztery.
Połowa z tych rzeczy przy przeprowadzce wyleci. W kosmos. I promise.
Komentarze
Prześlij komentarz