wzięłam do ręki miecz...

Nie mam na siebie słów. Ani polskich, ani angielskich, ani rosyjskich. Hiszpańskich też nie za wiele.

Zawiesiłam się w przestrzeni, uciekłam w książek świat, bo nie miałam w moim świecie żadnych słów. Nawet przez chwilę sobie z tego sprawy nie zdawałam. Ale się dowiedziałam. Usłyszałam to dziś i wczoraj i przedwczoraj i kilka dni temu dosadnie też. Każdy wyraźnie mi powiedział, że nie było we mnie żadnych słów.

Bo czasem ich nie ma. Straciły moc. Zawieruszyły się. Na zakręcie wypadły z czarnej kolubryny, jak i kierunkowskaz przy stu dwudziestu odpadł z niej. Swoją drogą, ciekawe, czemu nie przy stu pięćdziesięciu, skoro aż tyle odważyłam jechać się. 

Świat się chyba przyzwyczaił, że ze mną wszystko i zawsze jest okey. A ja przedzieram się. Przez jakąś cholerną gęstwinę.

Dlatego to dobrze, że w ostatni weekend wzięłam do ręki miecz. Bo w takiej walce jeszcze odnajduję się. 

Komentarze

Popularne posty