kilka odcieni...

Nikt nie śpiewa piękniej o miłości niż Lana Del Rey. I nikt nie przeżywa miłości bardziej niż ja.

Bo ja ciągle przeżywam, ach jak ja przeżywam, że się codziennie budzę przy mężczyźnie z efektem "wow!". Czasem się do mnie tak klei w nocy, nawet w te upały, że się trochę dziwię, że to przeżywam. Albo, że on. Bo mnie to trochę denerwuje jednak.

Ale tylko trochę. Tak jak tylko trochę denerwuje mnie trzylatka, kiedy nie chce spać. Albo tylko trochę jak Harpagan, który ma własne pomysły na jazdę. W sumie wszyscy jesteśmy identyczni, każde z nas ma swój pomysł na życie i czasem forsuje go na siłę.

O, ja na przykład dziś forsowałam siebie, nie piłam kawy od samego ranka. Byłam cicha i małomówna, o dziwo przez to właśnie całkiem nieznośna. Ludzie są do mnie cichej nieprzyzwyczajeni. Ale ja nie jestem czarno biała, mam w sobie co najmniej kilka odcieni.

Wiem na przykład, że gdzieś głęboko we mnie drzemie mała i nieśmiała dziewczynka. Chociaż Kamieniarz podsumowała mnie krótko, ona nie drzemie, ty już ją dawno zamordowałaś.

Komentarze

Popularne posty